This page is hosted for free by cba.pl. Are you the owner of this page? You can remove this message and unlock many additional features by upgrading to PRO or VIP hosting for just 5.83 PLN!
Want to support this website? Click here and add some funds! Your money will then be used to pay for any of our services, including removing this ad.

 

        

 

Wspomnienia o szkole...

 

Edward Kwolek 
Nauczyciel w latach 1961-64, inicjator wraz z żoną Teresą tworzenia tabl szkolnych (zobacz...)

„…I tak ja, który nigdy długo nie przebywałem za domem, dostałem pracę w Szkole Podstawowej nr 3 w Rakszawie. Na tzw. Rąbanem. Był to dla mnie szok. Nie można było dojeżdżać, gdyż autobus w tygodniu dojeżdżał tylko do Zakładów Włókienniczych, a w niedziele tylko do tzw. Basakówki w kierunku na Leżajsk. Od fabryki było ok. 5 - 6 km, a od przystanku na Basakówce ok. 7-8 km. Poza tym tylko do zakładu była dobra droga wyłożona kostką, później do Prez. GRN w Rakszawie nieco kamienna, a od Prezydium szczery, żółty piach. Trzeba było tę trasę pokonywać pieszo lub tez w sporadycznych wypadkach brać taksówkę z Łańcuta. Ale to wychodziło 100 zł czyli 1/11 pensji. Poza tym nie było światła przez pierwszy rok, nie mówiąc o telefonie.

Dostałem mieszkanie niedaleko szkoły. Było bardzo zimne. Gdy w zimie przychodziłem po szkole lub po niedzieli wracałem z domu, to woda w wiadrze była zamarznięta. Nieraz przykrywałem się wszystkim, co miałem i pomimo palenia było zimno. Bywało, że w nocy szczypałem się w rękę, by sprawdzić czy jeszcze nie zamarzłem. Zajmowałem mieszkanie w części, która rok wcześniej zajmował zmarły właściciel domu, działacz społeczny Stafa. Jego żona Agnieszka - mała kobiecina, była bardzo pracowita. Bywało, że w lecie nie kładła się do łóżka, lecz drzemała na krześle w ganku, aby nie zaspać. Mieli dużo pola, piasku oraz las i łąki…

    …Nieraz chodziłem do ich lasu w tzw. Olchowcach. Przy tych "krzakach" (jak oni to nazywali) była łąka. Na tej łące rosły pieczarki. Okoliczni ludzie ich nie zbierali, podobnie jak sitarzy, mówiąc, że to "betki". Na tej łące zobaczyłem taką ilość pieczarek, że w życiu takiej ilości nie widziałem nawet w pieczarkami. Chyba zebrałbym ich około dwa wozy konne. Ale ja ani jednej nie wziąłem, bo nie dowierzałem własnym oczom, że mogą być dobre. Tym bardziej, ze miejscowi ich nie zbierali. Więc i ja nie.

Do szkoły od mieszkania miałem około 200 metrów. Teresa też około 200 metrów, mieszkała najpierw u p. Kuców w starej karczmie, a później po drugiej stronie szkoły u p. Piersiaków. Szkoła miała 4 sale, mały korytarz i dobudowaną małą salkę, która najpierw była kancelarią, a później uczyła się w nie klasa VII, która liczyła 12 uczniów. Podłogi w salach były zapuszczane, jak wszędzie w szkołach, ropą. Śmierdziało to, że głowa bolała. Okna były nieszczelne, nieraz do sal zawiewało śniegiem. Podobnie jak w moim mieszkaniu, w salach woda zamarzała. Sprzątaczka - stara Pankowa zaczynała palić w piecach około 6 rano. Nim więc trochę się nagrzało, to porządnie zmarzliśmy, ucząc przez całą zimę w płaszczach, a nawet tak dzieci jak i my - nauczyciele w rękawiczkach. Dzieci było około 100…

…Właściwie, nie chwaląc się, to myśmy "podciągali" to środowisko. Tak w szkole podstawowej jak i na kursach dla klasy VII, dla dorosłych. Nieraz przez kilka lat mieliśmy nawet po 60 uczestników. Skład grona był następujący: Zenon Koszałka - kierownik oraz nauczyciele: Zofia Kiełbasa, Teresa Łebkowska, Edward Kwolek i chyba w pierwszym roku jeszcze nauczycielka Teresa Dojka. Kierownik uczył głównie historii, Kiełbasowa biologii i klasy I, Teresa Łebkowska języka polskiego i klasy II, Edward Kwolek fizyki, chemii, geografii, matematyki, wf, kI. III, z.p.t., Dojka uczyła śpiewu i chyba klasy IV. Ponieważ chcieliśmy pomóc dzieciom, dlatego zrezygnowaliśmy z kancelarii, co było niezwykle uciążliwe…

…Drugim kierownikiem był od 1962r. Czesław Bielec. Miał wykształcenie rolnicze, chyba coś ukończył w Dublanach Koło Lwowa. Wcześniej zwolniony z fabryki włókienniczej przeszedł na kierownika. Ponieważ mieszkał po drugiej stronie drogi, więc zrezygnował z mieszkania, które jak wspomniałem zamieniono na izbę lekcyjną. Uczył matematyki. Był to typowy kierownik ­ społecznik. Organizował różne akcje społeczne np. zbieranie wyciętych sosen na budowę linii telefonicznej, elektryfikację. Za jego rządów często chodziliśmy po rozległym terenie po zbiórce pieniędzy na budowę szkół. Później Prezydium Gromadzkiej Rady Narodowej nas z tego rozliczało. Nieraz zaszliśmy do domów, z których nic nie można było żądać, nawet złotówki. Bywało, ze po kilka złotych z naszych pieniędzy wpisywaliśmy na konto jakiegoś rolnika, by bezcelowo nie chodzić.

Prąd zakładała ekipa z "Robotnika". Był tam tez Olek Ciąpała. Część tych chłopów spała w tym domu, co ja mieszkałem, tylko w pierwszym pokoju. Podciągnęli do tego domu światło i dzień i noc grzejnik "chodził", a i tak było zimno. Budynek był bowiem wykonany z cegły, z pełnego muru. Więc zimny. Z planowanego telefonu nic nie wyszło. Komitet Rodzicielski sprzedał sosny. Ponieważ nie było chętnych, więc ja je kupiłem i po przywiezieniu końmi do Łańcuta, pociąłem je na belki i zrobiłem dach…

…Gdy rozbłysło pierwsze światło elektryczne, to już było dużo lepiej. Chociaż biegły 2 druty i przeciążenie było wielkie, że żarówki tylko się żarzyły. Dopiero jak wszyscy szli spać, to światło jasno się świeciło. Fakt posiadania elektryczności skłonił kierownika Bielca do zakupu do szkoły telewizora. Ale niełatwo było ten zamiar zrealizować. Telewizory były bardzo drogie, tak, że w powiecie niewiele ich było. Chyba jako pierwszy w Łańcucie w świetlicy PZGS, był później w SP 2 w Łańcucie. Być może, że przy RZPW w Rakszawie. Postanowiliśmy wziąć telewizor na raty. Ale trzeba było podpisać żyrowanie. Kierownik wziął go na swoje nazwisko, a żyrantami byli Teresa Łebkowska i Edward Kwolek. Trochę obawialiśmy się, że będziemy płacić, ale sami chcieliśmy, by w naszej szkole był ten cud świata. Został zakupiony "Szmaragd". Zainstalowano go w szkole. Antenę składająca się z dwóch części (na Lublin i Rzeszów) ustawiono na dachu. Ale pomimo, że TV był nowy, odbiór, szczególnie wieczorem był fatalny, gdyż było widać wąski pasek święcącego ekranu i migotanie. Okazało się, że było niskie napięcie. Późnym wieczorem, podobnie jak światło, telewizor działał dobrze. Więc ciągnęli wszyscy na oglądanie i młodzi i starzy. Przy drzwiach zaś kierownik lub ktoś z nauczycieli zbierał pieniądze za oglądanie. Chyba zbierano po 50 groszy. Ale przez kilka dni uzbierano na spłatę I raty tj. około 500złotych. Później już pieniędzy nie zbierano, gdyż zakład włókienniczy spłacał raty. O naszym żyrowaniu wspomina książka o Rakszawie "Ocalić od zapomnienia". Oczywiście na prelekcję przychodzili i młodzi, którym nie w głowie było oglądanie często nudnych programów. Z ciepłej izby korzystali jako miejsca spotkań. Oczywiście trochę to przeganialiśmy.

 

Kierownik w celu dorobienia sobie do pensji zamiast sklepiku w szkole, urządził w swoim domu sklep. Na każdej przerwie biegał więc handlować. W związku z tym trochę się te przerwy przedłużały, lecz wszyscy byli zadowoleni. Ponieważ byliśmy jedynymi nauczycielami, którzy posiadali SN, tj. półwyższe wykształcenie pedagogiczne, dzięki zapałowi do pracy, zaangażowaniu w pracy z młodzieżą, mieliśmy duże uznanie w społeczeństwie. Lubili nas i szanowali. My odpłacaliśmy im poprzez solidną naukę w szkole oraz w pracach i zajęciach pozalekcyjnych. Wiele godzin np. grałem z młodzieżą w piłkę ręczną (mniej nożną, bo nie była w programie), tak z chłopcami jak i z dziewczętami. W rezultacie osiągnęliśmy duży sukces w piłce ręcznej dziewcząt, startując na zawodach w Łańcucie. Tutaj ulegliśmy jednej szkole, ale w samej Rakszawie byliśmy bezkonkurencyjni. Na bramce grała Janka Dec ubierająca się jak chłopak. Była wściekła, gdy przeciwniczki chciały ją zbadać czy nie jest chłopcem.

Nieraz z uczniami przepadaliśmy na całe popołudnia do wieczora w lasach. Lasy te leżały między naszą szkołą Rąbane a Brzózą Stadnicką i nosiły nazwę Pułanki. Rezultatem tych wycieczek była nieraz cała walizka grzybów przywożonych do domu. Najczęściej były to jesienne gąski zielone. Chyba cudem można nazwać, że się nie potrułem, bo gąski zielone są bardzo podobne do muchomora zielonego - najbardziej trującego grzyba. Szczególnie młode osobniki są do siebie podobne. Gąski nieraz całe były schowane w piasku, a ich obecność wskazywał popękany piasek. Często piasek był mokry i wtedy trzeba było je szczególnie długo płukać, a my nie mieliśmy bieżącej wody, więc zgrzytały w zębach.

Nasze wyniki dydaktyczne nie pozostały bez echa również w Wydziale Oświaty w Łańcucie. Chociaż w opinii kadrowego Matyszka uchodziłem za rodzinę klerykalną, to jednak po jego odejściu, podinspektor Jan Sander zaproponował mi objęcie stanowiska kadrowego w Wydziale Oświaty. Byłby to wspaniały awans, gdyż pracowałem dopiero drugi rok. No i była by to okazja opuścić Rąbane, gdzie się tyle wymarzłem, a równocześnie tyle potu wylałem, maszerując do autobusu. Propozycję przyjąłem, pożegnałem się ze szkołą, nauczycielami i pojechałem do Łańcuta…”  

 

                                                                                                                        Wybrane fragmenty książki E. Kwolka  

 

 

powrót do strony głównej